Friday, January 01, 2010

TAROUDANT

Pustynia pozostala z tylu, gorki tez. Wczorajszy mial byc na luzie - 100 km z gor do Tarudant. Zaczelo sie od deszczu, niskiej temperatury i solidnego wiatru w twarz. Pierwsze 15 km ostrego zjazdu pokonane w godzine z solidym kreceniem korba. Pozniej poszla opona. Miszele jednak w sakwie czekal na debiut. Po paru godzinach sie przejasnilo i tak przez caly dzien z gorki pod wiatr. 10 km przed miastem pomylilem droge. Tak to jest jak za mape robi przewodnik...
Mowia, ze Taroudant to najbardziej marokanskie miasto. Z tego co do tej pory widzialem - prawda. Rewelacyjnie. Malo turystow, choc Agadir niedaleko i atmosfera miejsca niesamowota. Cale zycie toczy sie wokol jednego placu do ktorego prowadza wszystkie drogi, miasto otoczone murem. I nie wycinaja obcych; soki grapefrutowe, kus kus i tandzin - niebo...
Jutro od rana kierunek Sidi Ifni. 270 km. Za dwa dni powinienem byc nad oceanem. Tam umowione spotkanie. A pozniej taksa na lotnisko...
Przy porannej kawie zobaczylem angola, ktorego spotkalem kilka dni wczesniej na pustyni. Zanim dosiadlem rumaka juz nie dalo rady go zlokalizowac. W sumie zadna strata ale fajnie byloby slowo zamienic...

3 comments:

maciej said...

ale mnie wkurzasz!:)

Anonymous said...

wyluzuj. krzyz poludnia podjedziemy zobaczyc pewnego razu...
dzisiaj 150 w 5 godzin zalatwilem. w poludniowym kierunku. tiznit. na szlaku do dakaru. masa terenowek. pogrupowane w 5 - 7 sztuk w tym samym kierunku... nasi tez. ciary poszly. jeszcze przez mysl przeszlo... ale gdzie tam. w srode powrot.
tomas

Anonymous said...

Taroudant też nas urzekł
szczególnie kawa z bahławą wieczorem na głównym placu
pozdr
andzia