Friday, January 08, 2010

I CIACH

Rowerowanie po Maroku to sama przyjemność. Ruch niewielki, kierowcy przyjaźni, widoki przednie.


Najpierw jednak autobusowo w towarzystwie wszedł Marakesz...













Thursday, January 07, 2010

I PO

Cieżko się pozbierac. Na metrazu absolutne zero osiagniete. Komar jednak wszedl bez problemu i sie snilo... Laayoune. znak 500 km, Dakhla 1100.
Sidi Ifni bylo dobrym wyborem. Miasteczko surferow. Lajtowy klimat. Po drodze napatoczyl sie Holender w drodze do Kapsztadu. I jak na zlosc na koniec jeszcze para wracajaca z RPA i 4 osobowa ekipa w drodze do Cape Town...
Z Ifni jeszcze dokrecilem do Tiznit co by 1100 km przejechane bylo i tam juz wpakowalismy sie do taksy na lotnisko.
Caly wyjazd pieknie domkniety. Tera trzeba rzucic okiem na fotki. Ale najpierw wygrzać chate.

Friday, January 01, 2010

TAROUDANT

Pustynia pozostala z tylu, gorki tez. Wczorajszy mial byc na luzie - 100 km z gor do Tarudant. Zaczelo sie od deszczu, niskiej temperatury i solidnego wiatru w twarz. Pierwsze 15 km ostrego zjazdu pokonane w godzine z solidym kreceniem korba. Pozniej poszla opona. Miszele jednak w sakwie czekal na debiut. Po paru godzinach sie przejasnilo i tak przez caly dzien z gorki pod wiatr. 10 km przed miastem pomylilem droge. Tak to jest jak za mape robi przewodnik...
Mowia, ze Taroudant to najbardziej marokanskie miasto. Z tego co do tej pory widzialem - prawda. Rewelacyjnie. Malo turystow, choc Agadir niedaleko i atmosfera miejsca niesamowota. Cale zycie toczy sie wokol jednego placu do ktorego prowadza wszystkie drogi, miasto otoczone murem. I nie wycinaja obcych; soki grapefrutowe, kus kus i tandzin - niebo...
Jutro od rana kierunek Sidi Ifni. 270 km. Za dwa dni powinienem byc nad oceanem. Tam umowione spotkanie. A pozniej taksa na lotnisko...
Przy porannej kawie zobaczylem angola, ktorego spotkalem kilka dni wczesniej na pustyni. Zanim dosiadlem rumaka juz nie dalo rady go zlokalizowac. W sumie zadna strata ale fajnie byloby slowo zamienic...

Tuesday, December 29, 2009

BERBEROWIE

Glowa rodziny - Mehmet. 62 lata. 7 synow i 5 corek. Ponoc gdyby tylko chcial wiecej to nie ma problemu... Obok chyba matka. zawinieta w koc. w pozycji embrionalnej. Na chate przyprowadzil mnie syn Mehmeta - Azis. Wygladal na 15 lat wiec stresior, ze stary pogoni sie pojawil. Ale ok.
Najpierw pierwsza kolejka herbaty - mowia ze to marokanska lyski. W miedzyczasie pojawila sie zona, kilku synow i pare corek. Do tego jacys kuzyni.
Kolejna porcja herbaty - wbili sie sasiedzi. Kiedy na stole pojawil sie kus kus prawie cala wies biesiadowala. w pomieszczeniu 5 na 2 metry. Kus kus niebo w gebie. Jako pierwszy jadl stary, ja jako gosc i 3 najstarszych synow. tyle bylo nakryc przy czyms co bylo stolem. Pozniej jadla babka, zona i reszta synow, kuzynow i sasiadow. Corki i ich kolezanki i sasiadki jadly w pomieszczeniu obok.
Po wszystkim starego glowa zabolala i towarzystwo rozeszlo sie do swoich izb. Komar wszedl w towarzystwie synow, sasiadow i kuzynow. Do spania nikt sie nie przebral ani nie myl. wygodne poslanie czekalo na podlodze. koc i poduszka. Rano sie zdziwilem, ze az tyle chlopa spalo w jednym pokoju.
Jeszcze poranna herbata, kasza na mleku - brrrr. wspolne zdjecie i w droge.
wyjatkowo mili i goscinni...

Monday, December 28, 2009

FOUM-ZGUID

... gdzies na pustyni - w drodze nad atlantyk. wczoraj nocka na metrazu u berberow. wioska sie zleciala. wspolna kolacja. ze 30 osob bylo. na wiosce 5 chat. nie wszyscy dali rade. kus kus i opowiesci ktorych i tak nie kumalem. wczoraj tez pierwszy rowerzysta sie trafil. troche razem przejechalismy. dzisiaj dwojka francuzow. ciezko kilometry wchodza. na 60 km potrzebuje 4 godziny - troche licho ale tak wychodzi, inaczej nie chce. co zrobic.

Saturday, December 26, 2009

PLANOWANIE

byl plan. w jeden dzien z marakeszu do warzazat. pobudka o 9. kawa, gadulec i zeszlo. plaski odcinek ok. w polowie drogi przelecz tizi-n-tiszka 2260. na poczatku podjazdu dodatkowa atrakcja - deszcz i wiatr. i w gore - 20 km, 10 w dol - z pedalowaniem bo pod wiatr. psycha siadla w taddert. sms pierwszy;
- i tak niezle ci idzie. nie masz szans zebys zrobil ta trase w jeden dzien,
drugi sms;
- dopiero za taddert zaczynaja sie prawdziwe gory. absolutnie nie jedz tedy po zmroku bo i w ciagu dnia jest niebezpiecznie.
i jeszcze mily gospodarz z taddert rzucil ze podjazd zaczyna sie za wsia. a to co bylo do tej pory to kaszka z mlekiem.
momentalnie zbazowalem na noc. dzisiaj od rana 2 godziny na mlynku i dopialem. pozniej splaszczenie, lekki zjazd i w gore. psycha rozwalona. nie tego sie spodziewalem. ale jak juz zjazd sie zaczal... 90 km non stop delikatnie w dol. tera to juz bez planu. no, jedynie laayoune.